Czasami mam dość, pomyślał Paweł. Dość ludzkiej głupoty, przez którą cierpią inni. Uważał się za dobrego człowieka. Oczywiście do świętego dużo mu brakowało. Na pewno było w nim wiele empatii, co w tym zawodzie jest potrzebne. Niektórzy chcieli być strażakami, bo chcieli poczuć adrenalinę. Jego takie ukryte motywy denerwowały. Chcesz poczuć adrenalinę, skocz sobie ze spadochronu. Strażak, który był nadpobudliwy, w jego mniemaniu nie był dobrym strażakiem. W tej pracy liczył się – wbrew temu, co sądzono – spokój i chłodna ocena sytuacji.
Strażakiem chciał zostać dopiero w szkole średniej. Sam nie wiedział, dlaczego narodził się w nim ten pomysł. Miał kolegę, którego ojciec był strażakiem, ale ten kolega nie chciał iść w jego ślady. Bartek narzekał na ojca, że ten go popycha w tę stronę. Zamiast Bartka do Wyższej Szkoły Służby Pożarniczej egzaminy z chemii, matematyki i fizyki zdawał Paweł. I zdał.
Nie wszyscy nadają się na lekarzy, strażaków, ratowników... Ale także na barmanów. Barman też powinien czytać w ludzkich duszach. Bo ludzie często przychodzą do baru po to, by ich wysłuchać.
On dzisiaj najchętniej poszedłby do baru i upiłby się... Ledwo trzymał się na nogach po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze. To nie zmęczenie było najgorsze, ale to, co przeżył tej nocy. Nie uratował jej. Chociaż tak bardzo się starał. Bardzo... Łzy naszły mu do oczu.
To był normalny dzień, rozpoczęli służbę o 8:00. Dowódca był przy zmianie służby. Jak zawsze trzymał pieczę nad jej rozpoczęciem. Mieliśmy codzienne zajęcia z uzupełnianiem sprzętu, szkolenia. Spokojny dzień. Chociaż wiedział, że przy sobocie może coś się wydarzyć. Zresztą czasami miewał takie dziwne przeczucia. Jego żona śmiała się, że w tym związku, to on ma tak zwaną kobiecą intuicję.
O 21:00 dostali wezwanie. Wybuch pożaru w hali podczas koncertu.
Niedobrze. Na koncerty przychodzi mnóstwo dzieciaków.
Przyjechali na miejsce kilka minut po dwudziestej pierwszej.
Tłum walił głównymi drzwiami. Przed wejściem tłoczno, gwarno. Aż ciemno od ludzi w środku. Słychać krzyki, wrzaski, płacz.
Wprawnym okiem ocenił sytuację.
Stal! Cały budynek jest ze stali. No żesz, kurwa mać! Ściany szkieletowe tworzy stalowa konstrukcja. Konstrukcja dachu jest drewniana. Ogień zajmie ją szybko, jeśli już nie zajął. Dach również pokryty jest stalą. Drewno spali się jak pochodnia, a stal rozgrzeje do niewyobrażalnie wysokiej temperatury.
Działają szybko. Wchodzą do środka, a tam masakra, ciemno. Płomienie buchają ze wszystkich stron. Ludzie płaczą. Ogień zajmuje włosy jakiejś dziewczynie. Ktoś ją popycha. Gdyby nie to, że jego kolega ją podniósł, ludzie by ją stratowali.
Dzieci... Większość to nastolatkowie, tak jak przypuszczał. Próbuje prowadzić ich do wyjść ewakuacyjnych, ale na nich wiszą kłódki. Wszystko tutaj do cholery jest nie tak. Brak oświetlenia ewakuacyjnego drzwi przeciwpanicznych, kurtyny przeciwpożarowej oddzielającej scenę od widzów, sygnalizacji pożaru.
Czas. Czas nie jest ich sprzymierzeńcem.
Rozcinają kłódki, a młodzież na nich napiera.
Przez chwile myśli, że to się nie uda, że i jego stratują, że to nie może się udać. Człowiek, jeśli walczy o przetrwanie jest gotowy zrobić wszystko.
Ludzie drą się, wyją z bólu. Są poparzeni nie tylko przez ogień, ale i od gorącego powietrza, które jest czarne od gryzącego dymu.
Konstrukcja się topi, jego ognioodporna kamizelka na niewiele się zdaje. W środku temperatura jest niewyobrażalnie wysoka.
Jakaś dziewczynka stoi przy ścianie bez ruchu, patrzy oniemiała na podłogę, na której leży dywan z ludzkich ciał, po którym depczą inni ludzie. Na jej osmolonej twarzy widać grymas bólu. Podbiega do niej, łapie ją na ręce. Ona by się stamtąd nie ruszyła. Płomienie liżą twarze innych osób. Strażacy próbują się im pomóc. Kiedy wybiega z nią, czuje jakiś podmuch gorącej fali. Huk!
– Pierwsze skojarzenie: może butla, może jakiś pojemnik, zbiornik z farbą?.
Gdyby nie ta dziewczynka on byłby w budynku. Najprawdopodobniej by zginął.
Podbiegają do niego medycy. Zabierają dziewczynkę.
- Nie żyje.
- Jak to nie żyje? Jak to nie żyje?
- Poparzenie dróg oddechowych.
Nie uratował jej. Nie potrafił. Nie uratował też tamtych, którzy zostali. Wybiegł z nią...
Kurwa mać! Kurwa mać!
- Musimy opatrzeć ci twarz – usłyszał przytłumiony bólem. Rękawicą dotknął policzka, roztarł na nim krew.
- Nie teraz – burknął. Wiedział, że musi kontynuować akcję ratowniczą.
Później dowie się, że ta dziewczynka miała na imię Agnieszka... To był pierwszy koncert w jej życiu. I ostatni. Bawiła się pod samą sceną. Najlepsze miejsce do zabawy, najgorsze do ucieczki.
Jego włosy śmierdziały spalenizną. Był zmęczony, zły, rozgoryczony. Starał się po cichu wejść do mieszkania, ale jakoś mu się nie udało. Jak zwykle - pomyślał. Jagoda stanęła w drzwiach. Miała podkrążone oczy i policzki mokre od łez.
- Jesteś...
Uśmiechnął się niemrawo. Obiecał jej, że zawsze będzie wracał. To było sześć lat temu przed ślubem.
- Tak... W tym pożarze – chciał jej powiedzieć o tym, że w tym pożarze zginęła dziewczynka, a pięć innych zmarło w szpitalu, ale ona podniosła do góry rękę. Wiedział, że nie chce o tym słuchać, że jej już wystarczy. Zawsze wyrozumiała, kochana, ale i ona miała już dosyć.
- Ja już tak nie mogę Paweł. Ja już tego nie wytrzymam.
- Wiesz, że to moja praca...
- Bo przysięgałeś.... Ale mi też przysięgałeś.
- I wracam do ciebie...
- Jeszcze...
Zrezygnowana odwróciła się na pięcie. Weszła do dziecięcego pokoju, gdzie spał ich pięciomiesięczny synek.
Siadł na kanapie. Kocha swoja rodzinę, ale kocha też swoją pracę. Kocha ludzi. Tej miłości nauczyła go mama, która była lekarzem. Onkologiem. Miłość do drugiego człowieka rodzi się w dzieciństwie. To rodzina wpaja nam tę miłość. Mama zawsze mu powtarzała jak bardzo kocha ludzi. I ona autentycznie ich kochała. Była lekarzem z powołania.
Nie oglądała telewizji, bo twierdziła, że byłaby potem smutna. W wiadomościach serwują człowiekowi same złe rzeczy. Dobro nie jest takie medialne...- mówiła.
Mama kochała ludzi, zawsze ich z czułością dotykała. Nie ma nic gorszego od tego, że zostawisz kogoś bez przytulenia – o tym też mu powtarzała. Przez lata tuliła swoich pacjentów. Widziała kilka tysięcy śmierci i zawsze mu powtarzała, że najbardziej cierpieli ci, którzy nie potrafili kochać i nie byli kochani. Rozmawiała dużo z ludźmi. W szpitalu zostawał po godzinach, czasami szła wyrzucić śmieci i wracała po godzinie. Jak mogłabym nie porozmawiać z kimś krócej niż kilkanaście minut. - Nie zdołasz kogoś poznać czy dowiedzieć się o jego problemach w pięć minut – powtarzała. – Czego można się dowiedzieć o człowieku w przeciągu pięciu minut? Niczego.
W wieku siedemdziesięciu lat nosiła fioletowe włosy, w uszach kilkanaście kolczyków, na palcach pierścionki. - W końcu mogę nosić pierścionki – cieszyła się. Nie lubiła kłamców, plotkarzy i zazdrośników.
Chwycił za telefon i wybrał numer mamy.
Odebrała. Jak zwykle szybko.
- Śpisz?
- Jest 8:20, nie śpię. Słucham cię? – powiedziała ciepło. Mama zawsze potrafiła słuchać. Ludzie za to ją kochali, bo wszyscy jak jeden mąż potrzebujemy, aby ktoś nas wysłuchał. I nieważne czy wydaje nam się, że mówimy bez sensu, czy z sensem, czy nasze wynurzenia są pełne bólu, czy radości, pragniemy wysłuchania...
- Gasiłem dzisiaj pożar...
- Tak słyszałam w radio. Jagoda do mnie dzwoniła. Płakała. Porozmawiałyśmy.
- Mamooo... - jęknął. – Ja jej nie uratowałem. – I zaczął opowiadać, a matka go słuchała. A potem opowiedział o tym, że Jagoda go nie rozumie.
- Rozumie, ale się o ciebie boi, a to już inna para kaloszy.
- Chyba się nie dobraliśmy.
- Dobraliście się. Kochacie się.
- Mamo, ty znowu z tą miłością wyjeżdżasz.
Przez czterdzieści lat pracy zawodowej mama rozmawiała ze swoimi pacjentami o miłości. W ogóle rozmawiała o miłości prawie z każdym. Czasami uważał, że matka jest na tym punkcie ostro zafiksowana.
- Idź i przytul swoją żonę. Zrób to z miłości... A zobaczysz...
Kiedy otwierał drzwi, wpadł na Jagodę.
- Zrobiłam dla ciebie herbatę – podała mu kubek.
- Jagoda...- spojrzał w jej oczy.
- Ja ciebie też... Ja ciebie też... I rozumiem – dotknęła z czułością jego policzka. – Boli?
- Już nie. Teraz nie.
***
- Ktoś do Ciebie – rzucił w jego stronę aspirant sztabowy Żółtkiewicz.
Zobaczył kobietę, koło czterdziestki, wymizerowaną, ubraną w czarną sukienkę. Kiedy go zobaczyła, spojrzała na niego wyblakłymi oczami.
- Dzień dobry, pani – powiedział ciepło. – Szukała mnie pani.
- Tak... Wie pan, ja jestem mamą Agnieszki, tej dziewczynki, którą pan wyniósł z pożaru.
Poczuł jak serce w klatce piersiowej zaczyna mu dużo szybciej bić.
- Wie pani... - był zakłopotany. Chciał się wytłumaczyć, że na tamten moment zrobił wszystko, co było w jego mocy.
- Dziękuję panu... Próbował pan zrobić wszystko, z tego co słyszałam. – podeszła do niego i ścisnęła go za rękę. – Mam dwie córki. Bliźniaczki. Kasia nie poszła na ten koncert, pokłóciła się z Agą. W tamtej chwili powiedziałam, że skoro nie potrafią być zgodne, żadna nie pójdzie. Trwałam w tym postanowieniu do 15:00. Aga... Ona mnie błagała. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że nie powinnam jej puszczać. A jednak mnie przekonała. Potem... - po jej policzkach zaczęły kapać łzy – nie potrafiłam sobie wybaczyć, tego co się stało... Obwiniałam siebie... To Kasia przekonała mnie , że to nie moja wina. Przyszłam...- spojrzała mu w oczy...- by panu powiedzieć, że na tamten moment zrobił pan wszystko, co było w pana mocy... Jest pan dobrym człowiekiem... Tylko dobrzy ludzie ratują innych ludzi... Dziękuję...
Chciał coś powiedzieć, ale kobieta objęła go mocno, a wzruszenie odebrało mu mowę.
Ilu ludzi nie dziękowało. Nikomu nic nie wypominał, dla niego celem nadrzędnym było ludzkie życie. Dopóki sam nie przeżyjesz czegoś podobnego, nie jesteś w stanie wyrazić wdzięczności. A gdybyś tak stanął na dziesiątym piętrze w oknie, bez możliwości złapania oddechu, bo za tobą skaczą płomienie ognia i ktoś pomógłby ci z tego wszystkiego wyjść, nie czułbyś wdzięczności? Czy oni, strażacy się nie boją? Boją się. Nie boi się tylko głupiec... Ale przysięgali...
Autor: Gabriela Gargaś
Zdjęcie autorstwa Vladimir Shipitsin z Pexels
Powrót